Nie mogłem sobie przypomnieć, ile to czasu już upłynęło. Wierzba szybko rośnie.
Z pomocą pamięci pośpieszył wydobyty z prywatnego archiwum, datowany mój dawny wpis na pewnym forum, którego już nie ma w wirtualnym świecie.
Trzy lata!
Czas płynie szybko, a ślady zaciera.
Co jest fenomenem tego miejsca? Jak mogła zaistnieć w tym niewielkim środowisku taka powszechnie nieosiągalna konsolidacja? Nie wiem! Czy może właśnie dlatego, że liczebnie niewielkie?
Już słyszę, jak ktoś się śmieje – aleś naiwny, jak by się Goliat zaparł, to i sam diabeł by nic nie wskórał!
Naiwny, czy nie, ale pomarzyć można! Zawsze warto próbować i grać do upadłego. Jak widać, może się udać, i nie jest ważne, że w sukurs przyszła naftowa ostra dekoniunktura i ekonomia wzięła górę.
A może i zaważyło też, niezbyt dokładne zrealizowanie zaplanowanego scenariusza na sąsiednim „terytorium” leżącym ciut na prawo od Żurawlowa?
Najważniejsze jest, aby znalazł się ktoś rozumny, chociaż dyskredytowany, piętnowany i opluwany przez dyspozycyjne, gazeciane obszczymurki, wyzywany od ciemnogrodzian tylko dlatego, że ważył się stanąć w obronie swojego, który powie –
NIE!
I będzie się bronić do samego końca ich lub jego samego !
Tak samo, jak z wiatrakami!
Dlaczego mnie zdziwiło? Przecież wystarczyłby rzut oka na mapę i wszystko stało się jasne, my – Kraszczady Zachodnie, tutaj Kraszczady Wschodnie. W środku Kraszczady Wysokie (środkowe), czyli okolice Skierbieszowa, Kraśniczyna.
Padło na Żurawlów, albowiem znajduje się tuż przy granicy strefy krajobrazowo chronionej, ale poza nią, a więc przeszkód formalnych tu już nie było!
Tym, co to znają zapach gazu, krajobraz zawsze kończy się w momencie przekroczenia urzędowej linii na mapie, a dalej nie ma już nic, tylko dykta, sznurek i pomalowany papier – tak, jak w Seksmisji, albo w Truman Show.
Na przykład, do takiego Gorzkowa, który tutaj na użytek własny nazwę „stolicą” Kraszczadów Zachodnich, od Skierbieszowa jest „aż” 27 km, a strefa „chroniona” kończy się jeszcze, dobrze przed Krasnymstawem.
ale w głowie wciąż kołacze się pytanie – czy, jeżeli zamiast cieszącego się najgorszą sławą Goliata, przykładowo, pojawiłby się ktoś z głową ni pies, ni wydra, coś na kształt (podpowiadają, że naszego własnego) świdra, to determinacja byłaby równie wielka?
A jakby się to potoczyło, gdyby w Żurawlowie pojawiłby się tzw. inwestor wiatrakowy ze swoją świetlaną ofertą ustanowienia rezerwatu i zacząłby rozdawać* miejscowym „Indianom” kolorowe paciorki i inne takie tam, pod postacią, jak już nie, umowa dzierżawna, to inne „świecidełka”?
A to, za zgodę na zakopanie kabla na czyimś gruncie albo umożliwienie dojazdu po prywatnym terenie do konkretnego artefaktu.
Rozdałby też okolicznym decydentom parę lizaków albo zanęcił tubylca chociażby cukierkiem, tylko za to, że śmigło będzie mu wystawać nad głową, poza granicą działki lokalizacyjnej (200 zł na rok – sam słyszałem**).
Nie! Nie chcę nigdy się dowiedzieć!
Niechaj legenda wiecznie żywą pozostanie!
A horyzonty czyste.
_____________________________________
*) Wszystkie przykłady z życia wzięte
**) Byli chętni!